Duch prawa a litera prawa, czyli rodzina mongolska w Polsce
Do czego w ogóle potrzebne jest prawo?
Pewnie po to, żeby życie społeczne ująć w jakieś ramy, zasady, przepisy, przy stosowaniu których wszystkim powinno się żyć lepiej i bezpieczniej. Nie wiem, czy taka jest definicja- takie jest moje rozumienie prawa i chciałabym, aby taki był duch prawa, czyli myśl przewodnia tworzenia i później respektowania prawa- dążenie do tego, aby życie społeczne rozwijało się w pożądanym i przyjaznym dla człowieka kierunku.
Tyle duch a litera prawa? Zbiór suchych przepisów i norm, które podlegają interpretacji, jako że nie sposób przewidzieć wszystkich zaistniałych sytuacji w konkretnych poszczególnych przypadkach. Musi być jakiś margines od-do obejmujący sytuacje i przypadki nietypowe. Tym samym, jeśli litera prawa dopuszcza różne interpretacje tego samego przepisu, to duch prawa niejako podpowiada, którą z nich zastosować dla dobra i człowieka, i społeczeństwa.
Jak to się ma do ostatniej sprawy, czyli planowanej deportacji z Polski mongolskiej rodziny?
Mnie się po prostu włos jeży na głowie!
Pięcioosobowa rodzina na tyle zasymilowana, że samowystarczalna: kobieta jest tłumaczką /jedną z niewielu w Polsce!!!/ z języka mongolskiego, jej synowie studiują bądź zamierzają studia podjąć, najmłodszy syn urodził się w Polsce… Na temat męża i ojca wiem niewiele, ale skoro ma taką rodzinę i nie wszedł w konflikt z prawem, to chyba jest normalnym i odpowiedzialnym facetem, przynajmniej tak można by wnioskować.
Oby wszystkie polskie rodziny z dziada pradziada tak się prezentowały jak ta mongolska!!
Podejrzewam, że w innym kraju potraktowano by ich jako bardzo cenny nabytek i dość szybko uzyskaliby prawo stałego pobytu czy obywatelstwa. Ale u nas- nie!!!
U nas pan sędzia orzeka, że na czas wydania ostatecznej decyzji /czy wolno im będzie już na stałe mieszkać i pracować w Polsce/ mają być przeniesieni do ośrodka dla uchodźców na okres… do 90 dni! Na to już trzeba biurokraty i urzędasa w najbardziej satyrycznym wydaniu a nie sędziego z prawdziwego zdarzenia. LICZY SIĘ LITERA PRAWA!!! TYLKO I WYŁĄCZNIE LITERA PRAWA!!! NIC INNEGO NIE MA NAJMNIEJSZEGO ZNACZENIA!!!
Można wyrwać 11-letnie dziecko ze szkoły, z grupy rówieśniczej, można rozwalić rodzinne życie i z trudem wypracowaną stabilizację tylko dlatego, że pan sędzia, zakładając togę, napęczniał dumą, że będzie decydował o ludzkim losie i zadecydował… o trzymiesięcznym odosobnieniu od normalnej ludzkiej egzystencji, potraktował jak groźnych przestępców, których pewnie trzeba pilnować…
Aż chce mi się powtórzyć, że Polska to dziki kraj! I jest mi po prostu wstyd!!!
Podpisałam petycję do Rzecznika Praw Obywateskich. Czy mój głos będzie miał jakieś znaczenie? Nie wiem, ale to jedyne, co w tej sprawie mogłam zrobić… 🙁
Źródło: http://babciabezmohera.blox.pl/2011/02/Duch-prawa-a-litera-prawa-czyli-rodzina-mongolska.html
Duch i litera
10 lutego 1978 roku zgłosiłam się do szpitala przy Żelaznej do porodu, ale lekarz odmówił przyjęcia mnie na oddział bez skierowania, które zostawiłam w domu. „Czy bez tego papierka dziecko się nie urodzi”?- zapytałam. „Może się i urodzi, ale będzie nieważne, a to tak jakby go nie było”- odparł dowcipnie lekarz.
Wtedy jak w iluminacji dotarła do mnie różnica między duchem prawa i literą prawa. Miałam pełne prawo do korzystania z usług tego szpitala, gdyż był to mój szpital rejonowy. Byłam ubezpieczona i miałam przy sobie książeczkę ubezpieczeniową.. Skierowanie było nic nieznaczącym świstkiem papieru.
Dominacja litery prawa nad duchem prawa, obca naszej łacińskiej cywilizacji dotarła do nas pośrednio z USA.
W Stanach Zjednoczonych, gdzie w wielu stanach dopuszczalna jest aborcja w dowolnym stadium ciąży, o statusie egzystencjalnym dziecka decyduje wpis: birth lub partial abortion. W pierwszym przypadku płód jest człowiekiem ratowanym w razie potrzeby przy użyciu wszelkich dostępnych środków medycznych, w drugim strzępem tkanki, który wyląduje w kuble na odpadki. Zdarza się, że w tym samym szpitalu w tym samym czasie rodzą się dwa 8 miesięczne wcześniaki. Jedna matka zgłosiła się do porodu i jej dziecko personel biegiem niesie do inkubatora. Druga do aborcji- i to, jednakowo zdolne do życia dziecko, jeżeli nie zostało zabite w czasie porodu, dogorywa w kuble.
W Stanach Zjednoczonych jeżeli dowody w jakiejś sprawie zostały zdobyte niezgodnie z procedurą prawną sąd nie zgadza się na ich użycie.
Podobnie – jeżeli funkcjonariusz zapomniał wypowiedzieć odpowiedniej formuły, jego czynność prawna jest nieważna.
Sąd II instancji uniewinnił Sawicką tylko dlatego, że zdaniem sądu przedstawione dowody jej przestępstwa zostały uzyskane z naruszeniem obowiązujących procedur.
Wchodzimy w szpony zupełnie obcej dla nas kulturowo cywilizacji, gdzie ważna jest litera prawa a nie duch prawa i gdzie morderca złapany z dymiącym naganem nad zwłokami, może zostać uniewinniony tylko dlatego, że zatrzymujący go funkcjonariusz zapomniał wypowiedzieć obowiązującej przy zatrzymaniu formułki.
Źródło: http://naszeblogi.pl/37931-duch-i-litera
Co ważniejsze: Duch, czy Litera?
To pytanie jest – tak naprawdę – na miarę hamletowskiego „być, albo nie być”. No właśnie – z kim być? Z duchem, czy z literą?
Kiedy zmienił się nam ustrój mieliśmy nadzieję, że wreszcie będziemy mieli bezpośredni wpływ na sprawy naszej Małej Ojczyzny. To takie trochę nieudolne połączenie pojęć ojczyzna i ojcowizna. W mentalności niemieckiej zwanej krótko i dla wszystkich (Niemców) zrozumiale Heimat – miejsce urodzenie, pochodzenia, zamieszkiwania. Tam gdzie „moja chata skraja” – jak pisał poeta. Nasza Mała Ojczyzna.
W nowym ustroju społecznym, w instytucji zarządzającej najmniejszą jednostką administracyjną – gminą – nie miało być urzędników, ale pracownicy samorządowi. Chciano w ten sposób znieść wreszcie bariery pomiędzy mieszkańcem a władzą, aby wymóc sytuację, kiedy organ administracji terytorialnej byłby prawdziwie służebny w stosunku do społeczności lokalnej. Żeby w sytuacji kiedy pracownik samorządowy stanie przed dylematem jak ma interpretować pojemny, pozwalający na to przepis, zawsze czytał go w jego duchu – na korzyść członka społeczności lokalnej, a nie chował się za suchą, bezduszną jego literą. Taka była idea nowego ustroju, przesłanie jego zmiany autorstwa nieodżałowanego prof. Michała Kuleszy – współtwórcy reformy samorządowej z 1990 roku.
Wymagało to oczywiście nowego podejścia do sprawowania władzy, armii bezpartyjnych pracowników samorządowych. I był kłopot, bo skąd ich było brać? Przyjęto więc Ustawę osamorządzie gminnym, ich organy nazwano Urzędami i dalej Ustawę o urzędnikach gminnych. I się zaczęło… Litera prawa zapanowała nad jego Duchem, bo urzędnicy gminni okopali się za swoimi biurkami i w trosce o swoją posadę zaczęli interpretować prawo tak żeby mieć święty spokój, żeby się nie wychylać… Tak jest od wielu lat.
Dlaczego ja to – trochę zawile przypominam? Bo słuchałem niedawno audycję radiową RMG (9 stycznia br.), która poświęcona była kondycji gorzowskiej kultury. Zaproszone do dyskusji były też dwie panie: dyrektor Wydziału kultury, Sportu i Promocji UM – dr Ewa Pawlak i Alina Czyżewska, aktorka, modus operandi Inicjatywy Obywatelskiej Ludzie Dla Miasta. I stała się rzecz zastanawiająca. Obie panie mówiły o tym samym, odnosiły się do tych samych uwarunkowań, odwoływały się do tej samej Strategii Rozwoju Kultury przyjętej dla Gorzowa. Ale mówiąc o tym samym mówiły zupełnie nie to samo. Bo urzędująca Pani Dyrektor Wydziału mówiła o Literze, a Alina Czyżewska o Duchu podjętych (czy raczej zaniechanych) działań.
I wraca fundamentalne pytanie: co jest ważniejsze: duch, czy litera?
I nie ma na to pytanie – w tym konkretnym przypadku – jednoznacznej odpowiedzi. Bo wszystko zależy od tego kto i w jakiej intencji pyta. Jeżeli pytał by np. przełożony Pani Dyrektor, urzędnik (najemnik Pana Prezydenta, jak sam siebie w rozmowie ze mną określił) przytłoczony wieloma innymi sprawami, zmuszony do trzymania się Litery przyjętego z całą powagą Urzędu i pięknie oprawionego Aktu Prawa Miejscowego zmuszony rozstrzygać co ważniejsze, to… jakie ma wyjście? Litera jest zawarta w Strategii – namacalna, konkretna. Otworzy Akt i Litera w nim jest. ADuch? Ulotne to, niemierzalne… jak to ująć w sprawozdaniach? A, że gdzieś tam, z tyłu głowy plącze się pewnie – zapamiętana ze szkoły – złowieszcza przestroga romantyków „… bez ducha to szkieletów ludy…”. I dalej coś o młodości, skrzydłach, wzlataniu ponad poziomy… Ale to dawno już było – zapomniał pewno. Może to i dla Niego lepiej?
Źródło: https://stoliknumer1.pl/mojewyboje/co-wazniejsze-duch-czy-litera/