Artykuły

Prawdziwa historia feminizmu. Marksistowski korzeń walki płci

Jak stwierdził kiedyś Krzysztof Karoń, feminizm genetycznie związany jest z marksizmem. Przedstawiona teza jest nie tylko odkrywcza, ale i brzemienna w skutkach – pozwala zrozumieć bowiem nieuchronne konsekwencje wcielenia tej ideologii w życie.

Zgodnie z mainstreamową narracją feminizm narodził się w XIX wieku pod postacią ruchu sufrażystek, czyli przede wszystkim amerykańskich i angielskich aktywistek na rzecz przyznania kobietom praw wyborczych. Niekiedy wspomina się również o emancypantkach, którym zależało na zwiększeniu udziału pań w systemie edukacji i na rynku pracy. W mojej ocenie takie postawienie sprawy jest świadomym wprowadzeniem w błąd. Samo określenie „pierwsza fala feminizmu”, które objęło wspomniane środowiska, pojawiło się dopiero w 1968 roku w artykule Marthy Lear „The Second Feminist Wave: What do these women want?” w New York Times Magazine. Można powiedzieć, że lewicowe działaczki spod znaku rewolucji seksualnej zarysowały post factum linię rozwojową, która miałaby je łączyć z ruchami sprzed kilkudziesięciu lat. To poważne nadużycie, biorąc pod uwagę fakt, że sufrażystki i emancypantki bardzo często reprezentowały wartości chrześcijańskie czy ogólnie konserwatywne, wyrażając choćby sprzeciw wobec aborcji. Prawdziwe korzenie feminizmu, tę upragnioną pierwszą falę, można jednak wskazać, co niniejszym chciałbym uczynić.

Pierwsza fala feminizmu

Początek: przełom XIX/XX wieku

Jak wspomniałem we wstępie, feminizm nierozerwalnie łączy się z marksizmem, dlatego nie powinno nas dziwić, że narodził się w środowiskach lewicowych – wśród socjalistów i komunistów. Aktywistki na rzecz wyzwolenia kobiet były bardzo aktywne w ugrupowaniach rewolucyjnych, tworzyły własne sekcje i wydawały pisma adresowane do pań. W 1907 roku w Stuttgarcie odbył się International Socialist Women’s Conference – pierwsza międzynarodowa konferencja, w której udziały wzięły delegatki z 15 krajów, m.in. Austrii, Belgii, Wielkiej Brytanii, Francji czy Stanów Zjednoczonych. W efekcie zjazdu powstał Women’s International Council of Socialist and Labour Organizations, czyli specjalna rada działająca przy marksistowskiej Drugiej Międzynarodówce. W 1910 roku instytucja doprowadziła do zorganizowania Second International Women’s Conference, czyli kolejnej międzynarodowej konferencji, tym razem w Kopenhadze. Następne zjazdy miały miejsce w Bernie (1915 r.) oraz w Sztokholmie (1917 r.). Szansę na realizację swoich postulatów feministki uzyskały po rewolucji październikowej w Rosji. Zgniłe owoce ich utopijnej wizji można było jednak przewidzieć.

Zezwierzęcona rola kobiety w świecie skrajnej lewicy nie była wojskową aberracją, bowiem za zrównaniem ról kobiety i mężczyzny oraz wymazaniem różnicy społecznej i biologicznej stała konsekwentna ideologia o marksistowskich fundamentach. Głównym teoretykiem była tu bolszewik Aleksandra Kołłontaj (1872-1952), ale także Andżelika Bałabanowa (1878-1965), Emma Goldman (1869-1940) czy kochanka Włodzimierza Lenina – Inessa Armand (1874-1920). To ich aktywność sprawiła, że Rosja Sowiecka stała się pierwszym krajem, gdzie rozwód uzyskiwano po złożeniu jednego podania, a każda kobieta miała prawo do przeprowadzenia aborcji na życzenie. Wyzwolenie kobiet miało być przeprowadzonej na każdej płaszczyźnie – komunalne stołówki i pralnie miały anulować obowiązki domowe, a wolna miłość i oddawanie się wielu mężczyznom miało skończyć z „hipokryzją” małżeństwa. Nad nowymi prawami czuwać miał Żenotdieł – urząd do spraw kobiet przy Radzie Komisarzy Ludowych, który propagował „wolną miłość” i oddawanie dzieci do placówek wychowawczych. Sowiety stały się ojczyzną pierwszej totalnej wolności seksualnej, która przez pierwszą dekadę istnienia znajdowała poparcie w oficjalnej polityce i propagandzie.

Źródło: Jakub Maciejewski, Ludzie czerwonego mroku

Druga fala feminizmu

Początek: lata 60. XX wieku

Druga fala feminizmu przypada na lata 60. i 70. XX wieku, i to nie bez przyczyny. Wiąże się z pewnym rozłamem w ruchu marksistowskim, w wyniku którego ukształtowała się tzw. Nowa Lewica. Tworzyli ją przede wszystkim młodzi zachodni komuniści, którzy zbuntowali się przeciwko władzy zwierzchniej Związku Sowieckiego i ulegli radykalizacji, inspirując się chociażby rewolucją kulturalną w Chinach czy poczynaniami Che Guevary w Ameryce Południowej. Ugrupowania wchodzące w jej skład zakwestionowały rolę przewodnią Kominternu podległego Moskwie, a stalinizm uznały za „czerwony faszyzm”. Tłumienie aspiracji niepodległościowych w krajach bloku socjalistycznego (Węgry, Czechosłowacja) oraz ujawnienie prawdy o stalinowskich czystkach wpłynęło zauważalnie na nastroje wśród rewolucyjnej młodzieży w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych. Feministki drugiej fali w swojej walce skoncentrowały się na kwestii kobiecej seksualności, która miałaby być spętana przez patriarchalny wymóg rodzenia dzieci. Co znamienne, do klasycznej walki o środki produkcji dołączono postulat odzyskania środków reprodukcji, czyli słynnych praw reprodukcyjnych, które wiążą się ze swobodnym dostępem do antykoncepcji czy aborcji. Na agendę feministek drugiej fali wpłynęła teoretyczna podbudowa, którą zapewniła neomarksistowska szkoła frankfurcka, odpowiedzialna za włączenie do ideologicznego „dyskursu” motywów psychoanalitycznych.

Shulamith Firestone doprowadziła idee Beauvoir dotyczące opresyjności wobec kobiecego ciała do ich logicznej (jeśli nie dystopijnej) konkluzji w The Dialectic of Sex (Dialektyka Płci, 1970). Książka ta pełna jest marksistowskich pojęć i haseł, wzywających „mniej ważną płeć” do „feministycznej rewolucji”, której celem byłoby wyeliminowanie nie tylko „przywilejów mężczyzn”, ale jakichkolwiek rozróżnień między płciami. W tym celu kobiety muszą przejąć kontrolę nad rozmnażaniem i dokonać swoistej reorganizacji całego procesu – jak twierdzi Firestone w swojej futurystycznej wizji (…) Firestone wzywa do zlikwidowania „rozróżnienia płci w ogóle” za pomocą biotechnologii. Różnice płciowe między ludźmi „przestałyby mieć znaczenie”, gdybyśmy wprowadzili nową formę prokreacji, słusznie określaną jako „sztuczna reprodukcja” i w jakiś sposób sprawili, że dzieci nie potrzebowałyby matek i żadnej opieki ze strony dorosłych. Wtedy wreszcie „tyrania biologicznej rodziny zostałaby złamana”. (…) Beauvoir miała podobne zdanie w sprawach rodziny – uważała, że „instytucja rodziny musi zostać zniesiona”.

Źródło: Ryan T. Anderson, Kiedy Harry stał się Sally

Trzecia fala feminizmu

Początek: lata 90. XX wieku

Trzecia fala feminizmu, zgodnie z ogólnym trendem „odpryskowym” w neomarksizmie, zaczęła akcentować znaczenie rasy, etniczności czy wyznania. Wśród aktywistek wzrosła świadomość konieczności zaangażowania do ruchu Afroamerykanek (czarny feminizm), Indianek (czerwony feminizm) czy imigrantek (latynoski feminizm, islamski feminizm). W ramach wyjścia poza perspektywę europocentryczną sięgnięto po retorykę walki o prawa kobiet z tzw. Trzeciego Świata czy krajów postkolonialnych. Ponadto do narracji dołączono wątki ekologiczne, uznając, że ofiarą patriarchalnego białego mężczyzny jest również przyroda, która z jakiegoś powodu ma stanowić poszerzoną strefę kobiecości. Najważniejszy jednak okazał się proces, ujmijmy to potocznie, „genderyzacji” feminizmu, czyli przyjmowania założeń z gender studies, w tym teorii queer. Przyspieszyło zjawisko łączenia środowisk feministycznych z grupami LGBT+ w ramach wspólnego frontu. Bardzo szybko okazało się, że podmiotem wyzwolenia może być nie tylko kobieta rozumiana biologicznie, ale również ta w ujęciu społeczno-kulturowym (transseksualizm). Literka „T” stała się elementem obowiązkowym – nowa mądrość etapu, cytując klasyka.

Pod wpływem prac szkoły frankfurckiej pozostawała jedna z najbardziej wpływowych przedstawicielek doktryny gender – Judith Butler. W książce Gender Trouble: Feminism and The Subversion of Identity sformułowała koncepcję performatywności płci oraz stworzyła tzw. queer theory. Butlet stwierdziła, że seksualność nie jest dana, lecz skonstruowana, a fakty biologiczne nie mają żadnego znaczenia. Zradykalizowała dotychczasową dychotomię sex i gender. Samo istnienie płci biologicznej uznała za pochodną dyskursu i kultury, ponieważ jej zdaniem biologia jest zdeterminowana kontekstem społeczno-kulturowym. Według Judith Butler płeć biologiczna stanowiła produkt płci kulturowej, dlatego jej rzekoma naturalność, organiczność i pierwotność były tylko iluzją. Innymi słowy – „zarówno płeć kulturowa, jak i rozumienie płci biologicznej są konstruktami społecznymi”. (…) Dla Judith Butler źródłem dyskryminacji nie była sama płeć biologiczna człowieka ani jego preferencje, ale tradycyjna kultura opierająca tożsamość płciową na płci biologicznej. Dlatego należało znieść cały ten system i radykalnie przebudować kulturę.

Źródło: Dariusz Rozwadowski, Marksizm kulturowy. 50 lat walki z cywilizacją Zachodu

Czwarta fala feminizmu

Początek: ok. 2013 r.

Według poczciwej Wikipedii czwarta fala feminizmu pojawiła się w okolicach 2013 roku i ma duży związek z wylewem akcji o charakterze masowym, które rozlały się viralowo po Internecie. W ramach wynajdywania kolejnych nierozwiązywalnych problemów zaczęto wskazywać na rzekomo niewyobrażalną skalę przemocy wobec kobiet (#MeToo), powszechny seksizm w przestrzeni publicznej (Everyday Sexism Project), opresyjne normy kulturowe (Free the Nipple) czy istnienie tzw. kultury gwałtu (Marsz Szmat). Zachodnie uczelnie wyższe zajęły się produkowaniem pseudonaukowych prac w zakresie toksycznej męskości czy strukturalnego uprzywilejowania mężczyzn, natomiast w mediach społecznościowych zaroiło się od zarzutów o mansplaining (tłumaczenie kobietom, że nie mają racji), manspreading (szerokie rozstawianie nóg przez mężczyzn w środkach transportu publicznego) czy manterrupting (przerywanie kobietom wypowiedzi, aby dojść do słowa). Ponadto rozgorzała wojna domowa w obozie, ponieważ część feministek zorientowała się, że mariaż z transseksualistami wcale nie pomaga im w walce o interesy kobiet. Narodził się pogardliwy termin „terfizm” na określenie odchylenia, które wyklucza perspektywę transgenderową, co czyni je rzekomo radykalnym, a w dodatku wpycha w objęcia transfobii. Można powiedzieć, że tzw. terfki odrzucają „zdobycze” trzeciej fali, pozostając przy binarnym rozróżnieniu płci (mężczyzna i kobieta).

Czwarta fala feminizmu wspomniana była we wcześniejszym rozdziale, przy okazji omawiania waśni, jaka rozgorzała między wykroczeńcami z tzw. LGBTQ+ a niektórymi feministkami „wykluczającymi transwestytów”. Kobiety te reprezentują „podgrupę” ruchu feministycznego nazywaną trans-exclusionary radical feminism (TERF), czyli „radykalnym feminizmem wykluczającym transwestytyzm”, zwłaszcza w wydaniu męskim, jeśli to słowo w tym kontekście jeszcze coś oznacza. Cechuje je „transfobia” – jak określają ich postawę przeciwnicy/przeciwniczki. Poza tym TERF żywi niechęć do trzeciej fali feminizmu. Przedstawicielki TERF uważają, że prawdziwymi kobietami są tylko te, które urodziły się z kobiecymi narządami płciowymi oraz chromosomem XX. Takie osoby są zawsze kobietami. Tak jak osoby z chromosomem XY są mężczyznami – i nic tu nie pomogą zabiegi „krawiecko-chirurgiczne”. Z tego powodu ruch TERF uważany jest przez działaczy LGBTQ za „otwarcie antyfeministyczny” oraz sprzyjający patriarchatowi, a nawet – „białym supremacjonistom”.

Źródło: Robert Kościelny, Śmierć Prometeusza, albo lewą marsz! O marksizmie kulturowym

Jakub Zgierski

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *