Artykuły

Wrogowie publiczni, czyli „Cancel culture” w praktyce

Przyznam się szczerze, że dopiero w ostatnich tygodniach usłyszałem co nieco o tzw. Cancel culture. Wspomniało o tym zjawisku kilku mniej lub bardziej konserwatywnych publicystów, zwracając uwagę na zagrożenie rosnące w przestrzeni publicznej. Postanowiłem sprawdzić, cóż to za „nowinka”.

Jak podaje Urszula Kuczyńska na łamach „Krytyki Politycznej” w artykule „»Cancel culture«, czyli kultura unieważniania”:

Czym jest kultura unieważniania? W wielkim skrócie czymś, co tradycyjnie nazywamy odsądzaniem od czci i wiary. Momentem, w którym ktoś z powodu jednego fałszywego kroku albo odrębnej opinii nagle przestaje być jednym z nas; kiedy cały jego dorobek przestaje się liczyć, a on sam zostaje uznany za niegodnego naszej uwagi i czasu, i to nawet bez próby zrozumienia go czy choćby rozmowy.

Nie dajmy się zwieść przydługiej, „mądrze” brzmiącej definicji. Mamy tu bowiem do czynienia, krótko mówiąc, z cenzurą, i to o znamionach totalitaryzmu. Nie od dziś wiadomo, że lewica, zwłaszcza ta o marksistowskiej proweniencji, z jednej strony najgłośniej krzyczy o braku tolerancji, a z drugiej strony najmocniej uskutecznia program kneblowania ust przeciwnikom politycznym.  Innymi słowy, nihil novi sub sole – wychodzi na to, że jakiś inteligent wynalazł nowy termin na nazwanie tej samej gangreny. Wcześniej skarżyliśmy się na „polityczną poprawność”, a teraz jęczymy z powodu „kultury unieważniania”. Rak pozostanie rakiem, jakby go nie pudrować.

Ideologiczny terror na Zachodzie narasta przynajmniej od lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to w Europie oraz w Stanach Zjednoczonych do głosu brutalnie doszła Nowa Lewica. Jak pisał Marcuse, były to „ugrupowania polityczne, które sytuowały się na lewo od tradycyjnych partii komunistycznych”. Dla mających wątpliwości: młodzi komuniści uznający Stalina za zdrajcę ideałów i wpatrzeni w chwalebną postać Mao Zedonga przeprowadzającego Rewolucję Kulturalną w Chinach. Skośnoocy towarzysze (o ile można się tak wyrazić bez obawy o posądzenie o rasizm) zwalczali „cztery stare rzeczy”, czyli idee, kulturę, zwyczaje oraz nawyki, słowem – wszystko to, co stanowiło fundament starego świata.

Obserwując wydarzenia w Stanach Zjednoczonych, a mam w tym miejscu na myśli „protesty antyrasistowskie” z udziałem czarnoskórej ludności USA oraz rozmaitych lewicowych zadymiarzy, można szybko dojść do wniosku, że czeka nas powtórka z rozrywki. Antifiarze spod znaku BLM (Black Lives Matter) obalają pomniki zachodniej cywilizacji, plują na bohaterów i „przy okazji” obrabowują okoliczne sklepy, rzecz jasna w imię wolności. Oni są bezkarni i usprawiedliwiani na wszelkie możliwe sposoby. W końcu walczą z przejawami niesprawiedliwości i opresji. Z kolei przedstawiciele szeroko rozumianej „reakcji”, ale nie tylko, bo również mniej skwapliwi progresywiści, coraz częściej padają ofiarą zmasowanej nagonki medialnej.

Na koniec pragnę zacytować Michała Szutowskiego, który z powodu ideologicznego zaczadzenia bądź zwykłego wyrachowania każe się nazywać kobietą. Otóż „Margot” w wywiadzie udzielonym portalowi OKO.press stwierdza: „Weź nas w całości albo dołącz do prawicy. Z nienawiścią sobie poradzimy”. Cóż, co za pięknie sparafrazowana zasada „kto nie jest z nami, ten jest faszystą”. Najwidoczniej w tym dialektycznym układzie nie ma miejsca na wątpliwości czy umiarkowane głosy. Coś mi to przypomina… Jak widać, wiele rzeczy musi się zmienić, aby wszystko pozostało po staremu.

Jakub Zgierski


Jeśli chcesz zobaczyć jak w praktyce wygląda „cancel culture” to koniecznie zapoznaj się z naszą petycją w obronie radnego Jacka Budzińskiego. Z powodu jednego żartu opublikowanego na Facebooku znalazł się na pierwszych stronach lokalnych i ogólnopolskich gazet w charakterze „naczelnego homofoba Zielonej Góry”. Link do petycji znajduje się tutaj.

Zdjęcie : Pixabay.com

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *